Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/161

Ta strona została uwierzytelniona.

rozpoczął rozmowę. Justka podniosła ku niemu swe wielkie, wyraziste oczy, jakby błagając, potem wysłuchała fantastycznych jego wywodów, iż duch ostyga, umysł rdzewieje, człowiek dziczeje przy pracy bezmyślnej, odpowiedziała mu krótko:
— Pan mnie nie zrozumiałeś.
W chwilę potem, o czem innem mówiąc, Justka powtórzyła Zygmuntowi od niego samego słyszane wyrazy, że pierwszym jest obowiązkiem człowieka zdobyć sobie niezależność i nie wystawiać się na niebezpieczną walkę z nędzą przez pychę; że każdą pracę uczciwą, cel, myśl jej uszlachetnia.
Zygmunt usiłował rozróżnić kobietę od mężczyzny w stanowieniu o losie, w wyborze położenia, ale go Justka zbiła z łatwością.
— Nie chcesz pan przyznać, że ja mam słuszność — dokończyła. — Ja w moich własnych oczach więcej będę warta, wyczekując processu i spadku, a zostając choćby skromną modystką — niżeli gdybym się wydartym komuś majątkiem chlubić miała.
Ukłoniła mu się nizko.
— Ale dlaczegóż pani wybierasz sobie stan czy powołanie, tak osławione modystki? — zapytał Zygmunt.
— Bo do innego nie czuje się uzdolnioną bez