Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/166

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć, mogę być też użytecznym. Gdziebym pana spotkał?
— Nic nie wiem, nic postanowić i przyrzec nie mogę — odrzekł gwałtownie Zygmunt. — Przebacz pan — głowę tracę.
Leon po chwili zmuszonym był opuścić poddasze; wyszedł zrozpaczony. W kwadrans potem toczył się ze wschodów Zygmuś, jak lawina, spadając na dół, i siadłszy do pierwszej lepszej dorożki, kazał jechać do domu barona.
Jolanta, zapłakana, w szlafroczku rannym, bez loków, co jej twarz niezmiernie zmieniło, przyjęła Zygmusia na progu.
— Uciekła! — zawołała — uciekła!
Patrz! czytaj pan! niewdzięczna, nieopatrzna! Jak ona sobie da na świecie radę i co ją czeka?
To mówiąc, panna Jolanta podała mu ćwiartkę papieru, zapisaną ręką Justysi.
„Moja droga opiekunko, przyjaciele moi — nie gniewajcie się na mnie, nie potępiajcie! Dzikie stworzenie, nie daję się spętać, wyrywam się z więzów, uciekam, idę, nie wiem dokąd? gdzie mnie przeznaczenie woła. Nie mogłabym dłużej wytrzymać wyczekiwania, niepewności, bezczynności; idę — abym w ciszy gdzieś pracowała. Nie lękajcie się o mnie; w pieszczonej wnuczce dziadunia, siedziała zamknięta dzika siostrzenica gumiennego.