Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Nauczycielka i opiekunka, lękając się, aby ten wybryk, fałszywie tłómaczony, sławie biednego dziewczęcia nie szkodził — pragnęła utaić ucieczkę, ale nie było sposobu ani nawet myśleć o tem. Wiadomość odrana się już była rozeszła, a że miała w sobie coś tajemniczego, pociągającego, rozniesiono ją z kommentarzami po mieście. Nie brakło, naturalnie, takich, które z ucieczką panny mieszały jakiegoś tajemniczego młodzieńca i całej przygodzie nadawały charakter skandalicznego wypadku.
Ludziom pospolitym trudno było wyłożyć, dlaczego dziewczę, chcąc pracować, musiało się wyswobodzić i uciekać.
Szczęściem, nie udało się nikomu tak ubarwić tej potwarzy, aby ona, dla znających Justynę, przybrała pozór prawdopodobieństwa.
Po długiej naradzie z p. Jolantą, uspokoiwszy ją, oile zdołał, Zygmuś wyszedł, aby rozpocząć poszukiwania, lecz do nich brakło nawet punktu wyjścia.
Wiedziano, że wieczorem z książką do nabożeństwa wyszła wrzekomo do kościoła. To było wszystko.
Na kilka dni przedtem, pod pozorem darów dla ubogich, wynosiła rozmaite zawiniątka z domu; lecz, że się to nie poraz pierwszy przytrafiało, nikt na to nie zwracał uwagi.