się do tego, że niejeden raz tęsknota ją ogarniała, tak, iż chciała rzucić wszystko, powrócić do Warszawy, ale miała tyle mocy nad sobą, iż się potrafiła przezwyciężyć.
— A jakimże sposobem teraz?
Justka, nie dając mu dokończyć pytania — opowiedziała spotkanie swe z Leonem. Gdyby nie on, lata-by może upłynęły, a nie byłabym wróciła, nie wiedząc, jaki obrót sprawa wzięła.
— Tak tedy my p. Leonowi zawdzięczamy, żeśmy panią odzyskali! — zawołał Zygmunt wesoło.
Wiele mu za to przebaczyć należy, nawet to, że śmiał się w pani zakochać — on!
— A pan co przez ten czas porabiałeś? — wtrąciła, chcąc dalszą o sobie rozmowę przerwać, Justyna, której sama powierzchowność Zygmunta powiadała dostatecznie, iż wciągu tych lat nie podniósł się, nie pokrzepił, ale upadł na duchu i stracił na energii.
— Ja? — odparł Zygmunt — ja? — odpowiedź bardzo trudna. Żyłem bez celu, bez myśli, z dnia na dzień, i dlatego tylko może nie dopuściłem się samobójstwa, że koniec i tak sam przez się przyjść musi, a życie, choćby własne, jest ciekawą tkaniną bałamuctw i nielogiczności.
— Nie rozumiem tego — odpowiedziała Justyna — ażeby człowiek, który tak zdrowo sądzi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/196
Ta strona została uwierzytelniona.