Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan jej nie kochasz! — zawołała, ręce łamiąc Jolanta.
Zygmunt spojrzeniem ją przeszył.
— Właśnie dlatego, że ją kocham do szaleństwa, godnym się jej nie czuję — rzekł — a nie chcę korzystać z jakiejś chwili sympatyi, po której musiałoby okrutne nastąpić rozczarowanie. Ona mnie nie zna! pani mnie nie znasz! Ja jestem złamanem życiem — kaleką!
Słowa te, wymówione z rozpaczą, przejęły pannę Jolantę — obejrzała się dokoła.
— Siadaj pan — rzekła ciszej — ludzie na nas patrzeć zaczynają. Nadto żyłeś, byś nie wiedział, iż miłość nie rozumuje.
— Wierz mi pani, — wtrącił, jakby niesłuchając jej Zygmunt — jestem wprawdzie upadłym, ale mi zostało sumienie.
Ta biedna p. Justyna łudzi się, widzi we mnie więcej, niż jest i niż nawet w najszczęśliwszych okolicznościach być kiedy mogło! Byłbym oszukańcem, gdybym chciał z tego korzystać; byłoby to nieuczciwością — podłością — nikczemnością.
To mówiąc, Zygmunt, zapalczywie pięści ścisnąwszy, przyłożył je do czoła, a że ten ruch wzbudzał ciekawość i ludzie zaczynali się oglądać na nich, p. Jolanta musiała go prosić aby się poskromił i uspokoił.
Zygmunt siadł przy niej na ławce.