Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

pocichu, na palcach, trzewiki niosąc w ręku, Justka się wyśliznęła tak z garderoby i z sionek do ogrodu, że nikt ani słyszał, ani się przebudził.
We dworze było cicho, a w starych drzewach wiatr nawet się nie dawał słyszeć. Z bijącem sercem, dziewczę znaną sobie dobrze furtką, która się zasuwała od ogrodu, wyszło ku gościńcowi, ale tu obiecanej furmanki nie było nigdzie. Wybrała się z niecierpliwości zawcześnie, a co gorzej, zaczynała wątpić, czy Porochowa słowa jej dotrzyma i przyśle po nią.
Upłynęła godzina przepłakana, która się jej wiekiem wydała. Od wsi psy zaczęły naszczekiwać, coś jakby turkot cichy wozu dało się słyszeć w dali; zbliżał się bardzo powoli i nareszcie pod płotem ogrodowym, ostrożnie, cichutko wóz przystanął.
Justka nie dała mu odpoczywać długo, zaledwie dostrzegła go i przygarbionego woźnicę, który chciał wysiadać, gdy już nadbiegła ku niemu. Nie pytając jej o nic, człowiek przysłany pośpiesznie nazad się na wiązce siana swej usadowił, biczem wskazał jej drugą w koszyku z tyłu i ledwie miała czas się wgramolić na wóz, już koń połechtany biczyskiem zwolna się poruszył, koła zaskrzypiały. Justka była, jak chciała, sama jedna, na Bożej opiece, w drodze życia.
Oburącz objęła twarz pałającą i płakać, pła-