Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Wybijająca godzina, przestrachem napełniła Justkę, która chwyciwszy koszyk, pocałowała w rękę staruszka i chciała biedz do domu, bo się spóźniła bardzo, i wiedziała już, jaka ją tam burza i wymówki czekały.
Marta usiłowała ją zatrzymać, Justka powiedziała otwarcie, że się lęka.
— Inaczej to zrobić trzeba — rzekł, mrugając na kobietę, staruszek. — Podaj mi rękę i zaprowadź do dorożki, pojadę do domu, a ty, albo pieszo albo w dorożce też, odwieź to dziecko do jej opiekunów.
Tu pochylił się do ucha Marty i dokończył instrukcyi pocichu, a zwróciwszy się do Justki, dodał:
— My się zobaczymy, moja kochana, więc nie żegnam, a za to, żeś mnie uratowała od upadku, będę się starał odwdzięczyć.
Justka chociaż jej błogo było z tymi ludźmi i przeżyła chwilę tak szczęśliwą, jakiej w życiu nie pamiętała, zasmuciła się bardzo teraz, przewidując skutki, jakie opóźnienie pociągnie za sobą.
Zwierzyła się z tego nawet towarzyszącej jej starej Marcie, która zapewniała, że potrafi ją uniewinnić i wytłómaczyć. Wciągu zaś jazdy na Bednarską ulicę, nie przestawała się rozpytywać, badać i zakończyła tem, że jeśli Justka lepszego miejsca nie znajdzie, ona ją sama chce