Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie potrzebuję się z tego spowiadać, bo mama mnie zna — ciągnął dalej Leon wesoło, za pozwoleniem Sędzinki zapalając cygaro. — Do zbyt elegankich salonów arystokratycznych, do których się dobijać potrzeba, ja nie wzdycham. Zostawiam to Aurelemu.
— Ale ty do nich masz większe prawo od niego — przerwała dumnie Sędzinka. — A! tak!
— Może to być — rozśmiał się Leon — a gdyby mama zobaczyła w regestrzykach, ile to białe świeże rękawiczki do tych salonów niezbędne kosztują. Moja kassa niezawsze na to starczy, a długów ani ja nie lubię, ani mama.
— No, ale mówże, nie bałamuć — wtrąciła siostra.
— Tej zimy — mówił dalej Leon — pomiędzy młodzieżą złotą, do której Aureli się też liczy, niebyło mowy o niczem, tylko o nadzwyczajnej piękności, uroku, wdzięku — panienki, wychowanicy barona Rauna.
Oprócz wszystkich cudów, jakie głoszono o niej, bo cudowne być miało, co tylko się jej tyczyło, opowiadano historyą jakąś z tysiąca nocy o tej zaklętej królewnie, że w młodości była opuszczoną, prześladowaną, że musiała uciekać z jakiegoś domu, w którym jej dano przytułek, dla srogiego obchodzenia się, że potem baron Raun ją przypadkiem gdzieś spotkał, wziął, zaopiekował się,