Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, masz szczęście — przywitał mnie w progu — zobaczysz nareszcie gwiazdę, baronównę, bo ona tu dziś będzie!
Ruszyłem ramionami obojętnie. Słociska nieczęsto zaprasza, ale gdy się zmoże na wieczór, trzeba jej to przyznać, iż niczego nie braknie. Towarzystwo i przyjęcie było świetne, tylko trochę zaciasno może, na tak wiele osób.
Ja żadnych nowych znajomości nie mam szukać zwyczaju, ale wśród wielkiej mnogości wcale pięknych panien, o co w Warszawie nie trudno, uderzyła mnie jedna. Nie wiem, jak mam opisać, bo ja do tego talentu nie mam. Dosyć słusznego wzrostu, wysmukła, bardzo zręczna, ubrana z wielkim smakiem, otoczona ciągle młodzieżą, uśmiechała się i spoglądała, z wielką swobodą — panienka uderzająca pięknością, ale w czem ta jej nadzwyczajna piękność była, trudno oznaczyć. Pojedynczo biorąc, ani oczy, ani usta, ani twarzyczka, ani żaden wdzięk w niej nie uderzał, całość wszakże zachwycała.
Ja nie łatwo się czem tak daję zająć, ale, zobaczywszą ją, stałem wpatrzony, zagapiony, i anim się postrzegł, że ludzie to widzieli, a — śmieli się.
Aureli przypadł do mnie.
— No, a co?
— Cóż takiego?