Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

A! panie! gdybym ja ten skarb mógł znaléść! gdybym go mógł znaleść!...




Właśnie gdy się to działo, druga niespodzianka od przybycia pułkownika, spotkała p. Jakuba.
Mówiliśmy w początku naszego opowiadania jak w piérwszych latach przeszłego wieku przybył do Gdańska protoplasta rodziny z księztwa Poznańskiego... zupełnie tu nieznany, z małém dzieckiem siérotką, jak się wżył w nowe dla siebie społeczeństwo i wcielił do niego. Wspomnieliśmy także iż po kilkakroć wyjeżdżał potém do księztwa, zkąd, jak mówiono, ściągał jeszcze kapitały... Już syn jego, ów artysta Bartłomiéj, którego on małém dzieckiem na ręku przywiózł do Gdańska, nie miał żadnych z pozostałą w Poznańskiem rodziną stosunków. Następcy stracili zupełnie z oczów i pochodzenie i familią... Wprawdzie po panu Janie jeszcze zostało kilka portretów, które on przywiózł był z sobą, wiązka zżółkłych papiérów i notat po polsku pisanych, ale do tych nie było komu zajrzéć. Nawet inkwizytor ów, co wszystko w domu przetrząsnął, pułkownik Wiktor, do szpargałów po Janie ani zajrzał, portrety w kącie jakoś wisiały zapomniane.
Jednego dnia jesieni, gdy pułkownik sam jeden był w domu, zadzwoniono do bramy... Rzadko się