— Nie przerywajże mi, szanowny kuzynie, sapnął stary — bo się dowiész wszystkiego. Ten Jan, kat nadał — zakochał się w wojewodziance Opalińskiéj; choć dobry szlachcic, ale zawsze daleko mu było do wojewodzianki. Pałka szalona wykradł ją, kłopotu sobie nawarzył, zemsty, awantur, żona mu z desperacyi umarła, a on z księztwa uciekać musiał...
Tandem Opalińscy posagu po wykradzionéj nie zapłacili zrazu, potém ułożywszy się polubownie, cóś mu tam dali...
— Z tém pewnie tu handel począł, rzekł pułkownik.
— Z czém on począł i na czém skończył tego ja nie wiem, rzekł stary, ale to wiem, iż prowadzą proces o spadek po wygasłéj téj linii Opalińskich sukcesorowie jacyś i uczepili się do mnie... jako do Paparony. Ja... żadnéj do spadku pretensyi miéć nie mogę, ale wy...
— Co? spadek? zawołał porywając się z krzesła pułkownik...
— A no, cóś tam wam kapnie — rzekł szlachcic. — Będąc w Gdańsku pomyślałem sobie, co téż się tam z tymi Paparonami stało...
Podał rękę pułkownikowi...
— A maszże czas słuchać naszéj historyi? spytał pułkownik...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —