nia się pana Jana Alberta, i postanowiono przyjąć go tym razem na piérwszém piętrze, aby mu pokazać że Paparonowie gdańscy, mieli przynajmniéj siedzibę godną ich staroszlachekiego imienia.
Niepokoiło to nieco obu braci, że Paparona ów miał się widziéć z panem Wudtke... który naturalnie nie mógł omieszkać złego wyobrażenia dać o rodzinie krewniakowi.
Nad wieczorem zjawił się wreszcie szlachcic, a pułkownik zobaczywszy go, zszedł aż na dół dla wprowadzenia... Jan Albert uderzył Klarę i samego nawet Jakuba niesłychaném podobieństwem twarzy do niego; byłoto może najlepsze świadectwo jednego pochodzenia.
— Mieszkacie państwo w pysznym pałacu, — ozwał się wchodząc szlachcic — czyjże to dom?
— Nasz, rzekł Wiktor, nasz, a chociażeśmy zubożeli, dla pamiątki pozbywać się go nie myślémy...
Na piérwszém piętrze szlachcic osłupiał, w sali weneckiéj nie znalazł wyrazów dla okazania podziwienia, a zobaczywszy Klarę, głęboko zamyślony, widocznie okazywał zmieszanie. Ubóstwo to w połączeniu z przepychem domu było dlań nie do pojęcia.
— Byłżeś szanowny kuzynie u Wudtkego? spytał Wiktor.
— Byłem, byłem i zrazu na moje nazwisko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —