kiém Wudtke, wiedział Fiszer i inni... naturalnie dużo rozprawiano, ale stary bankier śmiał się z tego jak ze skarbu, którego szukali Paparonowie.
— Są rodziny predestynowane od Boga, mówił szydersko, ażeby ich los bawił mydlanemi bańkami... Paparonom nie dosyć było zaklętego skarbu, zyskali jeszcze zaklętą sukcesyą... w którą rzeczywisty grosza ostatek pewnie wlepią? — W dodatku, szeptał ciszéj, sukcesyą po jakiéjś rodzinie hrabiowskiéj, pańskiéj, doskonałą jest do zawrócenia głowy i obałamucenia próżnością...
Pomimo tych przedrwiwań, Wudtke nie bardzo był rad możliwemu poprawieniu losu Paparonów... utrudniało to jego plany. Niespuszczając wszakże oka z Fiszera, jemu udzielił wiadomości o tém, sądząc że tém go podbudzi do zbliżenia się ku pięknéj Klarze i starania o nią. Nadawał taki obrót rzeczy, aby z niepomyślnego nawet skorzystać wypadku.
— Wiész Fiszer, rzekł do niego wieczorem tego dnia, tobie się we wszystkiém w szczególny sposób szczęści. Ledwieś pomyślał o Klarze, bo żeś pomyślał tego mi się nie wypiéraj, jużcić na nią spada sukcesya i zjawia się szlachecka familia, bądź co bądź, to von przy nazwisku żony, jakkolwiek głupstwo... ale brzmi przyjemnie... — Spojrzał na Fiszera, który był zmieszany.
— Ja przecie ani myślę o pannie Klarze; na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —