Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

60,000 talarów kapitału i dom zakładowy na swoję rękę...
— A! czy znowu skarb? spytał Jakub.
— Nie — jeszcze nie, ale tymczasem daje mi krewniak Paparona, umówiłem się z nim o to... nie wspominałem wprzódy, bo mi się cóś opóźnia z listami, ale jestem go pewny.
— Kochany pułkowniku, odpowiedział Jakub, w interesach piéniężnych nie można być pewnym, tylko tego co się ma w ręku.
— To uczciwy człowiek.
— Nie przeczę — ale znamy naszych wieśniaków; w interesach są biédni i niewprawni i nie dosyć rozmyślni, co sprawia że w chwili stanowczéj najczęściéj są téż nieregularni.
Wiktor głową potrząsł; narada skończyła się ubolewaniem, gdyż nie postanowiono nic na przyszłość. P. Jakub musiał czekać rozmówienia się z Fiszerem, nie wyzywając go.
Pułkownik który teraz dopiéro dostrzegł w tém jaśniéj intrygi Wudtkego, był w rozpaczy że nic przeciw niéj poradzić nie mógł. Należał on do tych ludzi którzy ukochanym swoim tak gorąco służyć pragną, iż spokoju nie mają, dopóki nie dowiodą swojego przywiązania i poczciwego serca... Napróżno jednak łamał głowę jakby tego człowieka upokorzyć, przymęczyć, zaniepokoić. Chodził, trapił się, szukał — nadaremnie. Wudtke i w opi-