Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —

to na nim czyniło jakie wrażenie, Radgosz lepiéj może znał miasto i ludzi od wielu a wielu innych jego mieszkańców. Niegdyś przyjaciel Teodora, ojca Jakuba i Wiktora, był najlepszym, wiernym téż rodziny druhem. Dla niego téż dom ten nie miał tajemnic.
Pułkownik utrapiony położeniem Klary i Jakuba, nie mając do nikogo się udać, pobiegł do niego.
Zastał go jak zwyczajnie, w okienku małego jego domku ocienioném dzikiém winem i bluszczami, z książką w ręku. Radgosz był Swedenborgistą... bawił się illuminizmem, magnetyzmem, spirytyzmem, z nudnego świata pragnąc jakąś drogą dostać się do sfer jaśniejszych; pułkownika przyjście oderwało go od książki którą czytał dla zabicia czasu tylko. Przysunął mu krzesło...
— Kochany, poczciwy stary przyjacielu, zawołał gorąco kąpany Hiszpan, ratuj... z tym łajdakiem Wudtke nie możemy sobie dać rady. Nie przekonawszy syna aby dobrowolnie wyrzekł się Klary, stary intrygant nabechtał Fiszera, namówił by się o nią starał... Fiszer się oświadczył i Klara mu dała odmówną odpowiedź... tylko co nie widać jak pomęczywszy Jakuba... da mu odprawę... Jakub ubogi... Mam wprawdzie obietnice owego krewnego, któregoście u nas widzieli, że nam pożyczy piéniądze na założenie własnego domu... ale nim co będzie, Jakub się gryzie, Klara płacze, ja