— I wy mi nic nie poradzicie? zapytał Wiktor.
— Gdybym nawet mógł, nie chciałbym... jątrzyć mocniejszego nieprzyjaciela... na co ci się to zdało?
Pułkownik aż klął po hiszpańsku, Radgosz patrzył na niego jakby z politowaniem.
— Widzę, rzekł, że się was nie pozbędę, nie dawszy go wam na pastwę... no... jeśli chcesz, to się sobie pobaw.
Pułkownik przyskoczył go całować... Radgosz smutnie potrząsł głową.
— Boję się, rzekł, że się to na nic nie zda.
— Ale mów... potém osądzimy...
— Znasz waćpan choć zdala Wudtkego? mierzy on na wielkiego człowieka i wielce dba o przyzwoitość... o powagę swoję... Ale to nie zawsze tak bywało... Za młodu się szalało nieco... Powiem ci że za Bramą Zieloną, w lewo od mostu, jest kamienica mała, uboga, kędy p. Wudtke bywał bardzo często wieczorami... Mieszkała tam wdowa Hals z córką Lotchen...
Pułkownik aż kraśniał słuchając...
— Wdowa dziś już nie żyje... Wudtke miał niezawodnie obowiązek i powinien ożenić się z jéj córką, która dotąd za mąż nie poszła. Zgubił tę poczciwą Lotchen... żyje ona z pracy rąk, ma mały magazynik bielizny, w którym pracowicie i skromnie zawsze nad igłą schylona utrzymuje się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —