Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

plał bez potrzeby z pół godziny, widocznie znudził panię, choć jéj nie z niecierpliwił, był naprzemian słodki, dowcipny... a w ogóle tak jakoś natrętny, iż w końcu podejrzenie obudził w gospodyni, która go się widocznie pozbyć chciała... Z powodu adresu dla odesłania koszul kupionych (które wszakże miał jeszcze przymierzyć wprzódy) Wiktor zaprezentował się, powiedział kto był, zkąd przybywał i t. p., co panię wcale nie zdawało się obchodzić. Chciał od razu jakimkolwiek sposobem wystrzelić nazwiskiem Wudtke... ale się powstydził i wstrzymał.
Wszystkoto razem trwało jakie pół godziny... ale jak zawsze na świecie — chłop strzela, pan Bóg nosi kule — nieszczęśliwy pułkownik mimo najszczérszéj chęci zaszkodzenia i utrapienia Wudtkego, sam wpadł w łapkę niepostrzeżenie.
P. Carolina Hals która mu przypomniała jakąś młodzieńczą miłostkę jeszcze z nad Renu, z tych czasów szczęśliwych uniwersyteckich, które się nigdy niezapominają — ujęła go za serce, podobała mu się... zrobiła na nim wrażenie, do którego sam przed sobą się wstydził przyznać. Wyszedłszy za Zieloną Bramę, wstyd mu było uczucia którego doznał i celu — którego nie dopiął wcale.
Owa niegdyś tak wdzięczna i urocza Lotchen, jak wiele kobiét których życie na spokojnéj pracy upływa... zachowała jeszcze wdzięk właściwy blon-