rym mówimy, liczył ich aż pięć i to... dosyć szeroko rozstawionych. Ganek obyczajem tutejszym wybiegał prawie do środka drogi, jakby gości zapraszał — a był to portyk choć bez kolumn i pokrycia... ozdobny, wytworny, wyrzeźbiony, wystrojony — odświętny... Dwie chimery leżały z dwóch stron z rozdartemi paszczami, nastawionemi skrzydły i fantastycznemi zwojami, nierozwikłanéj budowy na którą się składały zwierzęta, ptaki, reminiscenecye człowieka i węża... Artysta sobie pozwolił tworzyć je, nie pytając o pozwolenie ani naturalistów, ani mytologów. Istoty te widocznie wyrosły nad brzegiem Bałtyku, dla pociechy i dumy właściciela, który mógł takich dwóch niebywałych stróżów postawić sobie przy wschodkach... Opróch nich stały i dwie ogromne kule na słupkach... a ściany ganku przyozdabiały płaskorzeźby, obrazy przedstawiające handel, przypominające podróże, pełne cudów światy zamorskie... i cnoty potrzebne tym którzy pośredniczyli pomiędzy domem a obczyzną... Po wschodach otoczonych temi rzeźbami, wstępowało się na podniesiony ganek, cały wyłożony posadzką kamienną... przepyszne drzwi z drzewa najkunsztowniéj znowu wydzierzganego dłutem i stolarszczyzną powleczonego... wiodły do wnętrza kamienicy. Ale zgrzészyłby ktoby się pośpieszył wnijść nie obejrzawszy na wspaniały szczyt domostwa...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —