Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —

— Będziemy czekać — lecz wypowiedziawszy mu......
— Czekać — przerwała Klara, w tém właśnie trudność, że my tu pozostać musiémy, otoczeni naturalnie zasadzkami wszelkiego rodzaju, które na mnie skierowane będą, na ojca. Lada chwila ten nieszczęsny Fiszer wypowié ojcu miejsce... a...
Na te słowa wyrzeczone żywo wpadł Jakub... słyszał je na progu... zbliżył się do Klary i Teofila spokojnie i rzekł:
— Tego się nie ma co obawiać... rzecz się stała!
— Kiedy?
— Dziś, ale z tą różnicą, że nie Fiszer mnie miejsce wypowiedział, ja je porzuciłem.
— Z jakiego powodu? spytała Klara żywo.
— Potrzeba było się go pozbyć, rzekł Jakub, rozmówiłem się z nim otwarcie iż staranie jego o rękę twoję jest próżne... Od słowa do słowa, zaszliśmy aż do przykrych wymówek, ja do cierpkiéj prawdy. Nie pozostało więc nic nad wzajemne pożegnanie.
Pułkownik który domyślił się więcéj niż dosłyszał rozmowy, wbiegł na nią z drugiego pokoju.
— Święcie, dobrze! doskonale zrobiłeś kochany bracie... jesteśmy wolni i niezależni, jutro piszę do Jana Alberta o piéniądze i poczniemy nowe gospodarstwo...