Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

we, trochę niezależności. Prawda, ty, ojciec, ja, gdy się nam przyjdzie rozstać z tym domem, który się związał z życiem naszém, pełném wspomnienia, marzeń i tylu pięknych rzeczy... zapłaczemy może po sobie... ale
— Na miłość Bożą, przerwał Teofil — ja który mam na sumieniu położenie wasze, zaklinam, nie rzucajcie się w te ostateczności, wszystko się jeszcze zmienić może... a miałbym sobie ciężko do wyrzucenia, gdybyście z mojéj przyczyny pozbywali się tego co nietylko miłém wam jest, ale może jak powietrze do życia potrzebném.
— Dlatego ja proponuję willę — powtórzył Jakub. Za willę te dawano nam niegdyś około piędziesięciu tysięcy talarów z gruntami które do niéj należą. Ale naówczas wspaniałe budowy były jeszcze w lepszym stanie, dziś to prawie ruina; gdybyśmy za nią dwadzieścia kilka do trzydziestu mogli dostać, byłoby szczęśliwie.
— Jesteścież pewni że dziadek w willi nie bywał? że tam złota swojego nie ukrył? spytał Wiktor.
— Tak od początku utrzymywano... rzekł Jakub.
— Trzeba popytać Radgosza, który dużo o tém słyszał i pamięta, odezwał się pułkownik — a w ostatku... zgodzę się już na willę...
— Ja proszę o parę dni namysłu... przerwał Teofil — dziś się zobaczę z ojcem.