Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

jazdem taić będzie czy nie. Ukazanie się jego oznajmiło mu zaraz stanowczą rozmowę, spodziéwał się twardéj przeprawy... i gotował do niéj.
Po przywitaniu zimném, rzekł: — Cóż cię tu tak niespodzianie sprowadza? Zdaje mi się żem ci to kilkakrotnie powtarzał, iż te nieustanne przejażdżki wcale mi są nie do smaku... Nie rozumiem powodu, a raczéj wiedząc o nim, coraz bardziéj się na tę niedarowaną słabość oburzam.
— Na ten raz — odpowiedział Teofil — przybycie moje było niezbędném dla mojego sumienia.
— Czy już sumienie jest w grze? spytał szydersko ojciec.
Syn wstrząsnął się i oburzył.
— Mój ojcze, odparł — musiémy się rozmówić stanowczo...
— Zdaje mi się, że co do mnie, ja bardzo stanowczo oświadczyłem się z tém co myślę.
— Ja, niemniéj — rzekł Teofil — ale zaszły nowe okoliczności. Paparonowie cierpią z mojéj przyczyny... Staranie Fiszera o rękę panny Klary uczyniło ich położenie nieznośnem, a w téj chwili niebezpieczném nawet, gdyż pan Jakub stracił swe miejsce...
— Fiszer mu je odebrał! zawołał Wudtke, roztropnie zrobił to stary niedołęga.
— Nie Fiszer jemu, ale on Fiszerowi podziękował.