Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —

chwili nie mógł, był wzburzony, gniéwny, nie posiadał się wcale, mierzył pokój ogromnemi krokami.
— Dosyć tego, zawołał — nie mam potrzeby i obowiązku się tłumaczyć co zrobię... to zapowiadam że będę ciebie, ją, ich nękał, prześladował, mścił się i nie daruję lekceważenia mojéj woli. Zobaczémy co jest silniejszém, czy wasze głupie przywiązanie do téj dziewczyny, czy środki które je do opamiętania oszalałego młokosa obiorą...
— Jestto wypowiodzenie wojny, odezwał się Teofil smutnie — mnie nic nie pozostaje jak poddać się temu co nas czeka i znosić cierpliwie.
Ukłonił się odedrzwi i chciał odejść.
Ta zimna krew Teofila i energia z którą stawał przeciwko niemu, do reszty zburzyła bankiera.
— Słuchaj, zawołał — jak waryata każę cię wsadzić do domu obłąkanych...
— Na to już odpowiadać nie mogę — szepnął Teofil i wyszedł.
Wudtke zadzwonił natychmiast, posłał po Fiszera... sam nie wiedział co robił, w głowie mu się przewracało.
Służący, który widząc pana gniewnym pobiegł po niego, schwycił go w ulicy, a nim bankier ochłonął wszedł Fiszer, który téż był niespokojny i pragnął się z nim widziéć.
Spojrzeli na siebie od progu. Fiszer głowę darł gniéwny.