Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

— A! ta przeklęta rodzina! te przybysze! krzyknął Wudtke.
— Ślicznieś mi doradził... dodał Fiszer, rzucając się w krzesło, kompromitacya, skandal... Jakub mi wypowiedział służbę... Jutro całe miasto o tém gadać będzie.
— Jakub! Jakub! wołał Wudtke... a mnie przed chwilą syn wypowiedział posłuszeństwo...
— Przyznać trzeba że ładnie stoimy z przyczyny téj panny i jéj oczek! rzekł Fiszer... Potrzebnie się ja w to mieszałem, jak gdyby na świecie ładnych dziéwcząt zabrakło! ale to ty... ty... winieneś wszystkiemu.
— Tak! zgrabnieś się wziął ze swoją gorączką! potrzeba ci się było śpieszyć, rwać... przerwał bankier, żadnego taktu, zastanowienia... jak ostatni smarkacz...
Fiszer zniósł tę przyjacielską obelgę.
— No i co teraz począć?
— Co? tobie! tobie nic! Na miejsce Jakuba znajdziesz dziesięciu młodszych i zdatniejszych...
— Którym klucza od kasy powierzyć nie będę mógł.
— Przepraszam... ale ja... w wojnie z synem. Teofila znam, nie przełamę go... siebie także, nie ulegnę... Śliczny rezultat... Ten chłopiec miał głowę do poprowadzenia interesów, Berens zdatny ale tchórz, drobnostkowy i bez ambicyi; gdyby miał