Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —

O zwykłéj jednak godzinie wszyscy byli na nogach. Jakubowi dziwnie zawadzało, że tego dnia nie miał zwykłego zajęcia i nie szedł już do biura. Tak był długiemi latami nawykły do pracy iż się machinalnie zbiérał kilka razy do wyjścia i dopiéro przypomniawszy iż niéma po co śpieszyć, od drzwi powracał.
Pułkownik medytował w swoim pokoju nad skrzynką i dwoma kawałkami papiéru, a papuga go łajała.
Ostre wyrazy któremi go strofowała staruszka, przyjmował tego dnia z pokorą.
— Łajałaś, masz słuszność, stary jestem a głupi, głupi i nigdy rozumu miéć nie będę... Obrachowawszy się ściśle, od czasu przybycia mojego porządnych kilka ustrzeliłem bąków. Nie siedziéćby mi tu spokojnie! We wszystko się plątam, gorączkuję i gdzie stąpię, po mojemu dostanę nosa. Dziś w mieście się ani pokazywać, będą gałgany kpili ze skarbu... Wudtke nie Wudtke, kto żywy! Hałasu się narobiło do zbytku!
Papuga łajała, krzyczała, skakała, pułkownik przyjmował to w pokorze...
Jakub tymczasem potrzebując zajęcia, przygotowywał inwentarz do sprzedaży.
Klara siedziała smutna... Spodziéwała się Teofila, jakoż nadszedł wkrótce z twarzą jak zwykle spokojną, z wyrazem energii, w ubiorze podróżnym.