Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

Nieśmiała go spytać o nic... opowiedziała mu tylko w krótkich słowach wczorajszą, wyprawę.
— Droga panno Klaro — rzekł Teofil, — nic mnie wasz skarb, ani ojca mojego skarby nie obchodzą, człowiek powinien na siebie tylko i pracę swoję rachować. Rozmówiliśmy się ostatecznie z ojcem, wié on dziś że moje postanowienie jest niezłomne. Jadę do Berlina... zrzekłem się bodaj spadku całego, ale pewien jestem iż na nas dwoje i na przyszłość naszę o własnych siłach... zapracuję. Patrz z takim spokojem pogodnym duszy na to jak ja. Mnie nic zadziwiać i zmienić nie może, a oboje byliśmy przygotowani czekać...
— Na Boga! jeżeli zerwałeś tak z ojcem...
— Ja! nie — on zerwał zemną, rzekł Teofil... braknie mi pół roku jeszcze pracy do doktoryzacyi i otrzymania posady rządowéj w sądownictwie, któréj się spodziéwać mogę. Osiągnąwszy ten piérwszy szczebel, pójdę daléj. Mam już przygotowane dzieło o historyi prawa karnego, ktorém spodziéwam się zwrócić na siebie uwagę... Może sobie nadto pochlebiam, ale mam niezłomną ufność iż się dobiję o siłach własnych niezależnego bytu...
Klara podała mu rękę...
— O mój Boże, zawołała, tyle ofiar dla mnie! Teofilu! zważ, rozmyśl się — jeśli nie jestem ci potrzebną do szczęścia, jeśli zbyt wielki ciężar bierzesz na ramiona, — porzuć... Mnie te wszystkie