— O! bez pochlebstwa...
— To nie pochlebstwo... to zdumienie człowieka...
— Daj mi pan pokój i sprobuj swoich koszul jeśli ci są jeszcze potrzebne, śmiejąc się, smutnie dodała Karolina.
Pułkownik nietylko przody do koszul... ale byłby cały zabrał magazyn razem z gospodynią, tak dla niéj uwielbieniem był przejęty.
— Hiszpanka, rzekł w duchu, byłaby go zasztyletowała, zajadła, struła, lub puściła się potém na niewiedziéć jakie awantury... ta!! a niechże ich djabli wezmą tych Niemców... jak umieją siebie samych trzymać na postronku...
Z temi naiwnemi uwagami zadumany, pożegnawszy Karolinę, pułkownik powrócił do domu.
— Miałem wiele przygód w życiu, dumał chodząc jeszcze po swéj izdebce, napatrzyłem się i naociérałem o ludzi — zdawało mi się że mnie już na spokojném domowém śmiecisku nic nadzwyczajnego nie spotka — a tymczasem... ja tu dopiéro głupieję! Takich ludzi, kobiét... anim się domyślał... I złe i dobre inaczéj mi wygląda jak na tamtym świecie w którym praktykowałem... Nic nie rozumiem... trzeba się uczyć abecadła.
Papuga która widziała go chodzącym ponuro, przerwała po hiszpańsku:
— Głupi — głupi! głupi!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
— 150 —