Pani Lamm ze współczuciem pochyliła się ku niéj.
— Biédne dziecko! zawołała, ty! dawać lekcye! mój Boże...
— Bądź pewna, że potrafię, że będę pracować...
— O! nie wątpię — ale ile cię to kosztować będzie!
— O! nic a nic — dopełnię świętego obowiązku...
— Dobrze więc, posłuchaj mnie teraz i wierz iż to co ci powiem, będzie szczérą, poczciwą prawdą. Od lat kilku mam nauczycielki i nauczycieli... bez powodu rozstać się z nimi niepodobna. Zważ i to że dla ciebie może chwilowo tylko, i spodziéwam się na niedługo potrzeba tych lekcyj. Jeśli przyjmę twoję ofiarę, usunę kogoś innego, obrażę, jakże do niego potém powrócę?
— To prawda, odpowiedziała Klara, ale przecież jakoś w życiu pracę się poczyna, radź mi!
— Wiész jak się poczyna, westchnęła pani Lamm — oto wchodzi się na maleńką jakąś posadę, i powoli dobija lepszego położenia, gdy śmierć, słabość, wypadek miejsce opróżnią. Musiałabyś więc poczynać od tak mało przynoszącéj pracy...
— Ale zacznę od najmniejszéj... byle mi przyniosła nadzieję... odpowiedziała Klara.
— Nie zapomniałaś muzyki? spytała przyjaciołka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —