Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

— O! nie, uczę się, pracuję, zawołała wstając z krzesła przybyła, chcesz bym ci zagrała co?
— Nie! nie, przecież egzaminu słuchać cię nie będę, śmiejąc się odparła przyjaciołka... Ale początki! gammy, egzercyzye! Zniesieszże ty to, ty co jesteś w duszy artystką?
— Zniosę... nawet a, b, c, początkujących... westchnęła Klara... ale weź mnie, weź proszę.
— A wiészże co my po pensyach płacimy za taką godzinę?
— Nie mam wyobrażenia.
— Dziesięć groszy...
— Dziesięć groszy! powtórzyła smutnie Klara... a starsze uczennice?
— Do starszych uczennic gdybym nie wzięła pana Caroli, który tu używa reputacyi piérwszego wirtuoza, rodziceby mi córki poodbiérali. Każda z nich musi się pochwalić że brała lekcye u pana Caroli.
Klara westchnęła.
— Caroli gra tak... tak niesumiennie!
— Dodaj tak bezecnie, cicho szepnęła Lamm, i tak mnie zdziéra! ale Caroli grą nieznawców zachwyca, bo ich bałamuci, ma wielbicieli, stosunki, klikę, partyą, protektorów... Spisek na mnie zrobiwszy, pensyąby zdyskredytował. Muszę go strzedz jak oberwanego palca... chuchać, pieścić, szanować, uśmiéchać mu się... inaczéj...