kać się pod różnemi pozorami i zataić swoję z panią Lamm umowę.
Gdy tak z jednéj strony Jakub, Wiktor i Klara łamią się z biédą i losem, stary Wudtke nie zasnął także. Znał on zbyt dobrze świat i ludzi, a jak większa część chłodnych i przebiegłych spekulantów, rachować nawykł raczéj na złe strony, na wady i namiętności, niż na cnoty bliźnich. Tego prawidła trzymał się niestety we wszystkiém, nawet w postępowaniu z synem. Po długich rozmysłach co począć, napisał list krótki do Berensa, zięcia swego i kazał mu natychmiast przybyć do Gdańska. Nazajutrz posłuszny Berlińczyk stawił się na zawołanie. Byłto człowiek ni zły ni dobry, bez smaku, bez wybitnego charakteru, oswojony i ostrzelany z życia stołecznego praktyką, żyjący w świecie literackim, artystycznym, zakulisowym równie jak giełdowym... i nie sięgający myślą wyżéj nad literaturę i filozofią Kladderadatsch’a. Wudtke go znał, wiedział że córki do zbytku nie uszczęśliwi, ale téż ani porzuci, ani opuści, ani skandalu nie zrobi, wiedział że w piéniężnych interesach był uczciwym, w wydatkach nawet fantazyjnych ostrożnym, wybaczał mu więc małe wybryki o których doskonale wiedział, ale na nie był wyrozumiałym, jako na malum necessarium.