Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —

dy w domu musiano się obchodzić z najściślejszą oszczędnością... Wiktor swoję pensyą, ledwie sobie na na najtańszy tytuń cóś zostawując, oddawał Klarze.
Całą jego pociechą — smutno wyznać jak człowiek nawet na starość jest słaby — całą pociechą było pójść czasem na gawędkę do Karoliny Hals, która go dosyć mile przyjmowała, przed nią mógł się przynajmniéj otwarcie użalić, wygadać i nałajać Wudtkego, Fiszera i ich zauszników. A że zbyt znowu często nie mógł się jéj naprzykrzać, chodził także do Radgosza, który go słuchał chętnie...
Od Karoliny Hals dowiedział się w tajemnicy największéj pułkownik o tém co spotkało Klarę u pani Lamm, pułkownik oburzył się, rozpłakał, i znowu poprzysiągł zemstę... ale do téj zemsty brakło mu wszelkich środków, a po wojskowemu napaść wprost na którego z tych panów i zrobić burdę, byłoby jemu i bratu zaszkodziło. Łamał więc sobie nadaremnie głowę i gdyby nie Karolina Hals, któréj wejrzenie łagodne i słówka go nieco pocieszało... stary byłby zupełnie opadł na humorze i na duchu.
Jestto znaną prawdą starą, którą i francuzkie i polskie i hiszpańskie potwierdzają przysłowia, jako wspólne całego rodzaju ludzkiego doświadczenie, że — jédna bieda nie dokuczy, wloką się one ćmą i tłumem... Tak było z Paparonami... codzień