dzają od gburów... niedawno téż i wschody i stropy całe zaczęto u nas kupować... Ale żal się pozbywać tych pamiątek...
— No — wszakże czasem są okoliczności że się ich pozbyć potrzeba, jeśli się ich nie lubi a grosza brak...
— Zapewne! dodał wzdychając Wiktor, przyszło mu bowiem na myśl ich położenie.
Chwilkę trwało milczenie, ale cudzoziemiec przysiadł się bliżéj jeszcze, podając wyborne cygaro hawańskie pułkownikowi.
— Jako miejscowy, rzekł, mógłbyś mi pan istotnie wielką wyrządzić łaskę.
— Jaką? z chęcią... jeśli mogę.
— Wskaż mi pan, czy niéma tu jakiego domu, zbioru... gdziebym mógł cóś widziéć z zabytków sztuki, a choćby i nabyć. Mam wielu możnych przyjaciół w Anglii. Lorda Burney, księcia de Luynes, proszony jestem gdyby się jaka zręczność zdarzyła, o wskazówki.
Pułkownik aż drgnął na siedzeniu. — O mój Boże, rzekł w duchu — gdyby sobie u nas pokupowali te rupiecie... Ale udał dyplomatycznie obojętność.
— Wiész pan co, odezwał się, że los szczególnie nas tu z sobą zbliżył... możnaby sądzić iż się to stało umyślnie. Ja właśnie sam jestem współwłaścicielem domu, który w mieście równego nie ma pod wszelkiemi względy... Jestto prawdziwe
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —