go, że już się Malchen niemi znudziła i pułkownik zmęczył, obeszli pokoje... Francuz dziękował serdecznie, wcisnął staréj słudze całego talara a pułkownika uprzejmie poprosił na obiad z sobą do angielskiéj gospody.
Wyszli więc zaraz razem — Francuz zamyślony bardzo, zdający się liczyć, zapamiętywać, notować, ciągle rzucał pytania, Wiktor był tryumfujący.
— Widzisz pan, rzekł, żem go nie zawiódł mówiąc o naszym domu.
— Przeszedł wszelkie oczekiwania! przerwał gość.
Dano do stołu, przy butelce wszczęła się gawędka o losach Paparonów, pochodzeniu, rodzinie, bycie dawniejszym i okolicznościach dzisiejszych, Wiktor jak nigdy bardzo języka utrzymać nie umiał, tak i teraz się rozgadał, może do zbytku z żołnierską otwartością.
— Wiész waćpan co — odezwał się pod koniec przybyły wybadawszy Wiktora... bardzo mnie dziwi że ze zmianą położenia, będąc w nieco trudniejszych dziś interesach, nie korzystacie ze skarbów nagromadzonych w domu. Są to rzeczy dosyć wysokiéj wartości, kupowane w czasach gdy téj ceny nie miały... moglibyście pozbywając się ich znaczny zrealizować kapitał... a tenby was wyprowadził z kłopotu.
— Dawno ja o tém myślałem, odparł Wiktor
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —