Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
— 184 —

dla nas historyą, kolébką... pamiątką... z temi drzewy i kamieniami zżyliśmy się jak ze staremi przyjaciołmi... Trzeba z niémi sprzedać myśli dziada... jego dzieło... trzeba się pozbyć tego co swoją fizyognomią samą mówi nam o przeszłości... Ale trzeba, masz słuszność, rozum nam każe — to nam da niezależność, spokój...
Klara dodała:
— Odwagi ojcze! jeśli sprzedaż konieczna... dopełnim ją, i mój fortepian Erarda niech idzie, i ulubiony obraz Guida i wszystko...
— Wszystko... aż do wschodów, drzwi, sufitów... mówił Jakub... wystawcie sobie szkielet tego domu, gdy go odrę z tych jego szat złocistych...
Wiktor z paczką talarów, z głową spuszczoną milczał jak winowajca, wyrzucał już sobie, że im nowe przyniósł strapienie pod pozorem lekarstwa... Żem zgrabny — to zgrabny!! mówił sobie w duchu.
— Wiécie co, rzekł nareszcie głośno, znacie jaka to głowa do pozłoty... zemnie, nigdy się nie zastanowię nad tém co robię... zdawało mi się że przynoszę zbawienie, a przyniosłem strapienie. Niech go tam z temi talarami, odniosę do kata i kwita.
— Nie, zawołał Jakub ożywiając się — nie bracie, nie czas lamentować i z sentymentami występować, przedstawia się nam środek do ratowania, ciężki, prawda, przykry ale jedyny... nie można go rzucać. Jutro potrzeba się zająć inwentarzem, ma-