Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —

który o niczém nie wiedział, spoglądał po nich ciekawie...
Wiktorowi ręce drżały, nie śmiał rozpieczętować, plik był gruby niezmiernie.
Jakub drżał, Klara powoli zsunęła się na krzesło, Francuz czując instynktowo że cóś się stało ważnego i że może im być na zawadzie, chwycił za kapelusz, szepnął na ucho Wiktorowi że powróci późniéj i... wysunął się niepostrzeżony...



Pułkownik trzymał ciągle w ręku plik, ale mu się tak ręce trzęsły, jak nigdy w obec dział nieprzyjacielskich na placu...
— Klaro moja droga... weź, rozłam, czytaj... zobacz... ja... nie potrafię... I Wiktor padł w krzesło blady.
Klara wzięła kopertę, ale i jéj brakło odwagi.
— Mój ojcze drogi... gdybyś ty...
Spojrzała nań, Jakub stał blady, ale daleko spokojniejszy od nich.
— Ja co się najmniéj łudzę i spodziéwam, rzekł, podejmę się rozczarowania i was...
Wyciągnął rękę, siadł, rozłamał pieczęć, rzucił okiem w papiéry... z oczyma wlepionemi w niego Wiktor, Klara usiłowali odgadnąć wrażenie... Jakub zbladł strasznie... papiéry mu z rąk wypadły, mówić nie mógł...