Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
— 191 —

chcę by był marnie roztrwonionym. Prawem natury idą po skąpcach rozrzutnicy, po utracyuszach chciwcy... mój syn zmarnowałby go pewnie, kryję go więc... zostawując losowi chwilę w któréj rodzina go odzyszcze... Oprócz sum na banku angielskim, których procenta do kapitału przyliczane być mają aż do chwili odbioru, pomiędzy dwoma trumnami cynowemi jest szuflada na klucz pod numerem X. zamknięta, w któréj resztę gotówki złożyłem.
— Klucz jest u mnie — rzekł Jakub...
Zamilkli, łzy im płynęły z oczów, ale to nagłe odkrycie nie uszczęśliwiło ich tak bardzo... uderzyło tylko... rozbiło myśli, zrobiło wrażenie osłupiające...



Pułkownik piérwszy odetchnął całą piersią...
— Dali nam się ludzie we znaki... rzekł... miejmyż my rozum teraz i Panu Bogu podziękowawszy za niezależność... postąpmy sobie trafnie. Jakubie, dodał, jeśli mnie kochasz... proszę, błagam, zaklinam... modlę się, o wypadku dzisiejszym, o odkryciu, o milionach ani słowa nikomu... zachowajmy tajemnicę... będziemy mieli zręczność przypatrzéć się komedyi złota...
Zatarł ręce.
— Mój drogi bracie, odezwał się Jakub — jak-