ło na programie, ale Bartoszek przychodził rzadko do kantoru, siadł za stół ażeby rysować szkice na białym papierze, ojciec uśmiéchając się podziwiał jego talent, całował w śliczne czoło, i po krótkiéj gawędce, nadchodząca pora przejażdżki lub czytania, przerywała nudnie i dla formy tylko zatrudnienia przesiedzianą godzinę.
Przyjaciele Paparony robili mu uwagę nieraz iż syna zbyt światowym, nadto pieszczonym wychowywał sposobem; odpowiadał im że mu dosyć zostawi majątku aby swym fantazyom mógł dogodzić a co się tyczy handlu to raz urządzone i w tryb pewien wprowadzone interesa, pójść muszą nawet gdyby ich swą pracą nie odżywiał. Potrząsali na to głowami ludzie doświadczeni, ale trudno się było sprzeczać, a ukazywać niebezpieczeństwo zapóźno. Ojciec miał tak widoczną słabość dla syna, iż mu nic odmówić nie mógł. Dorastał właśnie młody człowiek, gdy zacny Jan, który pracował do ostatniéj niemal godziny życia z zajadłością i pasyą nad powiększaniem już i tak kolosalnéj fortuny, zaziębiwszy się w szpichrzach zbożowych wiosenną porą... zachorował i umarł... Czując zbliżający się zgon, przywołał syna, zamknął się z nim na godzin kilka, mówiono że mu familijne miał powierzyć tajemnice, oddać jakieś papiéry... Bartosz wyszedł spłakany i smutny. Ojciec nazajutrz nie żył.