— Mówią że w trumnie dziadka Alberta znaleźliście skarb.
Wiktor zaciął usta... spojrzał na Radgosza.
— Wierzysz temu, czy nie? spytał go.
— No, nie wierzę, ale czyście umyślnie bąka puścili?
— Nie...
— Wytłumacz mi co to jest? zapytał przyjaciel.
Wiktor mu się na szyję rzucił...
— Słowo honoru że nas nie wydasz? chcę by to była tajemnica...
— Słowo! po co słowo? nie wydam...
— Skarb się znalazł... istotnie, rzekł Wiktor. Testament z wszelkiemi wskazówkami potrzebnemi, przypadkiem odkryliśmy w kryjówce szafeczki która stała w sali weneckiéj. Winniśmy odkrycie przybyłemu tu kupcowi starożytności, który targował sprzęty.
— Nie żartujesz? zapytał Radgosz.
— Słowo uczciwego człowieka — dodał pułkownik.
— Cóżeście dostali?
— Kilkanaście tysięcy czerwonych złotych które stary dziwak złożył w szufladzie własnéj trumny... i na banku londyńskim sumy które z przyrosłemi procentami wynosić będą, jeśli się nie mylémy, do dwóch milionów talarów.
Radgosz spojrzał i uśmiéchnął się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.
— 206 —