Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —

— Jakby bajka z tysiąca i jednéj nocy, rzekł.
— Chodź do Jakuba a na swe oczy przekonasz się że nie kłamię... chodź.
Poprzedził go, wziąwszy pod rękę, do pokoju brata.
Ten zajęty był właśnie uporządkowaniem papiérów w widokach podróży.
— Niéma tajemnicy dla poczciwego Radgosza — rzekł pułkownik... on jeden powinien wiedziéć o tém co się nazywa naszém szczęściem, pokaż mu co mamy, aby nie sądził że zwodzimy go, bo rzecz trudna do wiary.
Jakub wyciągnął do Radgosza... bilety bankowe pożółkłe, potém uchylił wieko stojącéj skrzyni.
— Głupieję... zawołał siadając Radgosz... głupieję... winszuję... cieszę się, ale jeśli chcecie i frasuję się razem...
— Jakto frasuję się? zapytał Wiktor...
Swedenborgista wzdychając, rzekł po chwili.
— Byliście w położeniu ludzi może jedném z najwłaściwszych do poznania człowieka jakim jest i rozbicia wszelkich złudzeń. Ubóstwo dawało wam możność widzenia w całéj nagości biédnéj natury naszéj... położenie wasze się zmienia a z niém wystawieni jesteście na wszelkie niebezpieczeństwa jakie z sobą wiezie pani Fortuna... na pochlebstwa, na fałszywe przyjaźnie, na miłości udane... Jakkolwiek mam dobre o was wyobrażen ie, ludźmi