Po dosyć długich odwiédzinach w domu na Długim Rynku, Radgosz wyszedł nie bez wewnętrznéj radości, że biédnéj rodzinie szczęśliwszy promyk zaświecił, nie bez złośliwego szyderskiego usposobienia zarazem...
Widziano go gdy tam wchodził; przechadzający się z rękami w tył założonemi Fiszer... z boku naglądał czatując na niego oddawna... gryzło go że nie mógł być pewnym jak rzeczy stały... po głowie chodził mu wyborny projekt spółki handlowéj, domu Fiszer et Paparona, do którego wcielony kapitał i zdolności Jakuba mogły go postawić na najświetniejszéj stopie. Postanowił więc zbadać Radgosza i zawsze przypadkowo niby spotykając się z nim, zaczépił. Stary przyjaciel domu śmiejąc się w duszy, miał się na ostrożności.
— Dzień dobry, kochany Radgosz... dzień dobry; a zkąd to? (Doskonale widział wychodzącego od Paparonów.)
— Wracam od pana Jakuba... ot... z ich domu.
— Co tam słychać?
— Co? Teofil Wudtke zerwał z panną Klarą...
— Kiedy? kiedy? gorąco pochwycił Fiszer...
— Nie daléj jak wczoraj...
— Doprawdy! doprawdy! namyślając się... rzekł kupiec — a pan wiész pewnie że i ja się byłem jéj oświadczył...
— Cóś o tém słyszałem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —