Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

— Miałem zawsze szacunek dla tych ludzi, których Wudtke nigdy ocenić nie umiał... to są i byli ludzie godni, uczciwi... Bolało mnie i boli że Jakub uznał za właściwe mnie opuścić... poniosłem przez to wielką stratę... Ale, kiedy już o tém mówimy, raczże mnie objaśnić, co to chodzi za plotka po mieście o nich?
— Plotka? nie wiem...
— Jakto? wy... nie wiécie?
— O cóż to idzie?
— Ale o skarb znaleziony! podchwycił Fiszer.
— O skarb!! skarb? a wiem! gadają o tém w mieście...
— Ale wy byliście u Paparonów... tam nic nie słychać?
— Nieśmiałbym był ich nawet spytać o to.
— A oni sami, nie mówili wam o tém nic?
— Nie zgadało się wcale.
— Jużciż gdyby w istocie znaleźli, toby się wam pochwalili...
— Ot, nie wiem, odezwał się Radgosz... nie wiem... nie zaręczam.
— A sami nie postrzegliście tam zmiany jakiéj?
— Nic prócz bardzo swobodnéj myśli i wesołości ogólnéj...
— I jak sądzicie, czy to rzecz możliwa? spytał Fiszer.
Radgosz ruszył ramionami.