Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —

— Nie wiem, zupełnie o tém sądzić nie mogę.
Jeszcze mówili z sobą, gdy zdala ukazał się powoli idący Jakub, który pod pachą niósł woreczek. Szedł on po weksel na Londyn i niósł stare dukaty, aby je zamienić na kawałek papiéru... Chciał to dopełnić w piérwszym lepszym bankierskim domu... Właśnie mijał Radgosza i Fiszera, gdy Fiszer głośno go pozdrowił i zaczepił.
— Cóżto pan Jakub starego wspólnika znać już nie chce? rzekł żartobliwie, wyciągając doń rękę...
— Chyba pryncypała, rzekł Jakub, kłaniając się pokornie.
— A dokąd to, jeśli spytać wolno? zaczepił piérwszy...
— Mam sobie przez daleką familią powierzony interes...
— Interes... przez familią! z niezmierną ciekawością powtórzył ukradkiem podchodząc ku niemu kupiec i dla bezpieczeństwa, żeby mu nie uciekł, biorąc go za guzik od surduta: Cóż za interes?...
— Będę musiał jechać do Londynu, rzekł Jakub.
Fiszer brwiami ruszył i znacząco spojrzał na Radgosza, który patrzył na wieżę ratuszową i stojącego na jéj wierzchołku rycerza.
— Do Londynu? więc zapewne idzie... o kredytywę na Londyn... spytał Fiszer uśmiéchając się.
— Tak jest...
— A dlaczegóż to nie łaska, wprost do stare-