Pułkownik począł go ściskać.
— Ale stój, pułkowniku, to nie wszystko. Francuz, jakkolwiek nieinteresowany, jest fantastyk, dziwak, archeolog, i wprasza się aby mógł inwentarz dokończyć, wszystko widziéć, a miéć jeszcze przez parę tygodni wakacyj wstęp do miłego domu.
— Warunki te przyjmuje rodzina chętnie, dodał Wiktor. — Jesteś kochany Renś, poczciwym, dobrym, zacnym, masz prawo do serca i wdzięczności naszéj... dysponuj nami.
Francuz dziwnie westchnął.
— Sacrebleu! zawołał — kaduk mi nadał te miliony!
— Co ci one przeszkadzają? spytał pułkownik.
— Nie mówmy o tém. Jestem załogą i gościem w waszym domu, nie wypędzicie mnie?
— Ale nie... serca i dom otwarte.
Francuz się rozweselił, i tak część już kłopotu spadła z głowy pułkownika.
Miał drugi wszakże nie równie cięższy... był zakochany. Wprawdzie nie piérwszy to raz w życiu mu się trafiało i jak z ran się leczyć umiał szczęśliwie, tak z miłostek wychodził téż ręką obronną. Ale dawniéj wcale inne było jego położenie, fantazyom serca o pensyi szczupłéj trudno dogadzać, teraz bądź co bądź, czuł i on po za sobą owe miliony dziadowskie i mówił sobie — Cóżby to by-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.
— 220 —