Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —

ry. Wieczorem wedle zwyczaju byli sami, bo René ich przed godziną pożegnał, z notatkami poszedłszy do hotelu.
— Słuchajno Kubciu kochany, rzekł pułkownik, i wy panno Klaro, cobyście powiedzieli gdybym ja wam okrutnego figla wypłatał?
— A no? jakiego spytał Jakub.
— Gdybym się ożenił... cicho jak winowajca, dodał Wiktor, spuszczając oczy.
Klara mimo smutku parsknęła śmiéchem. Wiktor na nią spojrzał i sam się rozśmiał dobrodusznie.
— Masz słuszność że to się wydaje śmiészném, szczególniéj po odkryciu skarbu! Wygląda to jakbym sobie mając za co chciał kupić żonę, nieprawdaż?...
— Biédę może, — kłopot pewno! dodał Jakub.
— Widzę że będziecie przeciwni, rzekł Wiktor, ale Klaro moja, ty co jesteś rozumem samym i światłością, mów mi z katedry zdanie swoje.
— Ja wcale nie jestem ożenieniu przeciwną, odparła Klara już poważniejąc... tylko kochany stryj naturalnie ożenisz się nie dla miłości i serca, nie dla ideałów, ale dla rzeczywistości i prostego rachunku, żeby miéć żonę, towarzyszkę, rodzinę, gospodarstwo i te dzieci które tak kochasz bardzo.
— A w miłość to już nie wierzysz dla mnie? spytał pułkownik. Poszedł do zwierciadła, popa-