trzył i dodał. — Masz słuszność, miłości trzeba dać pokój.
Klara śmiała się smutnie.
— Posłuchaj jednak, seryo rzekł stary — ty filozofka, gonisz za absolutem... dla ciebie miłość to ideał, uczucie jedno o którém masz pojęcie okréślone i... ciasne; tymczasem miłość jest rzeczą stosunkową, uczuciem przerozmaitém i każdy sobie ją do swojego temperamentu, wieku, serca i głupstwa dobrać może... a dlatego kochać. Miłość moja Klaro jestto kwiat... oczewiście nie mam pretensyi aby mi wykwitła Wiktorya Regia na suchym piasku moich lat pięćdziesięciu, ale zimowéj astry czemubym nie mógł otrzymać?
— O sofisto stryjaszku! rozśmiała się Klara tęsknie.
— Źle mnie nazywasz, najmilsza synowico — w téj chwili jestem takim filozofem, że sam sobie się dziwuję zkąd mi się to wzięło; powiem ci więcéj — dorzucił całując ją w rękę, głosem ckliwym, — moja teorya czy hypoteza... tak mi się wydaje dodrą, tak trafną, że prosiłbym ciebie... ciebie abyś o niéj pamiętała. Zwiodła cię primavera, czemużbyś nie miała dać wykwitnąć białéj lilii drugiego uczucia? hę?
Klara spojrzała nań smutnie i prawie groźno, tak że stryj się zmieszał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —