Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —

Siadała do fortepianu i wstawała cała we łzach, zaczynała czytać i odrzucała książkę, w towarzystwie była jak osamotnioną, niesłuchając co mówiono i nieodpowiadając na pytania, lub półsłówkiem odzywając się i niestosownie. Szczególniéj męczyło ją liczniejsze towarzystwo, wesołe usposobienie stryja Wiktora.
Z jednym ojcem była swobodniejszą i szczérszą. Dwa te serca, rodzicielskie i dziecinne, długą wspólną wypróbowane i związane niedolą, rozumiały się najlepiéj i przed nim Klara spowiadała się z myśli, z uczuć bez wstydu, z pokorą, z uczuciem. Jakub się tak przejmował wszystkiém co się jéj tyczyło, iż żaden jéj wyraz, żadne pojęcie go nie raziło. Nawykli do siebie, płakali razem... Jakub téż nie odstępował na krok dziecka, podróż do Londynu naturalnie zupełnie odłożoną została.
Poczciwy Wiktor który kochał synowicę, pragnąłby był jéj służyć, stał pod drzwiami często, ale widział to sam że z sobą ulgi nie przynosi i odchodził smutny. Najczęściéj więc razem z Francuzem przesiadywał w sali na cichéj rozmowie.
René ów na nieszczęście przywiązał się do téj przypadkowéj znajomości Paparonów, a katastrofa która spotkała Klarę, co na nim niezmierne zrobiła wrażenie — napełniła go także współczuciem. Z dnia na dzień zwlekał swój odjazd do Paryża. Stryj Wiktor rozumiał Francuza, w sercu go żało-