Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
— 240 —

wał, ale ani mógł, aniby był śmiał próżnéj mu czynić nadziei.
Upływały tygodnie bez zmiany żadnéj. Klara nie była wcale spokojniejszą, drżała o życie Teofila, czekała wyroku, musiano z niezmierną pilnością strzedz dzienników i odczytywać je wprzódy, aby na nią jaka wiadomość straszliwa niespodzianie nie spadła. — W końcu ojciec, stryj i wszyscy pragnąć zaczęli, ażeby już co rychléj zawyrokowano o jego losie, bo niepewność przedłużona, dla zdrowia Klary, nawet dla jéj życia, poczynała być groźną. Radgosz który całe dnie przepędzał u nich, na rozkazach będąc i posługach, naradzał się już z lekarzem, czyby jakiéj fałszywéj gazety nie należało dla niéj wydrukować. Jakub się temu sprzeciwił.
Taki był urok téj nieszczęśliwéj istoty, iż nietylko swoi ale i obcy czuli się ku niéj pociągnionymi nieszczęściem które ją spotkało i losem z którym walczyć się starała. René Desforges wyrobiwszy sobie że go przyjmie na chwilę aby ją mógł pożegnać, prawie się rozpłakał zobaczywszy ją strasznie zmienioną, ze zwiększonym złowrogo blaskiem oczów. Pojechał on, ale szepnął stryjowi, że na wiosnę do Soboty przyjedzie dla kąpieli. Kąpiele wcale mu tam nie były potrzebne... przywiązał się do Klary.
Cała zima przeszła tak w niepewności, gdyż