Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
— 246 —

Klara nie nadeszła niespodzianie z przechadzki, list schował i co najprędzéj pożegnał przybyłego.
Obawa ta ojcowska była prawie przeczuciem; Berens zaledwie uszedł kilkanaście kroków, gdy w zawrocie ulicy spotkał się z Wiktorem i Klarą. Jakkolwiek chciał ich uniknąć, Klara postrzegła go i poznała, zadrgały jéj usta, przyśpieszyła kroku nic nie mówiąc i wprost pobiegła do ojca, wlepiając w niego oczy jeszcze straszniejszym niż zwykle jaśniejące blaskiem.
— Berens tu był, rzekła wpatrując się w drżącego Jakuba, był u ciebie ojcze... z jakiémś poselstwem... może śmierć zwiastującém... nie wiem, ale bądź co bądź, nie zostawiaj mnie w niepewności, ufaj mi, nie taj przedemną! mów!
Jakub odgadnięty w ten sposób, chciał skłamać, ale biédny człek nie miał ani przytomności dosyć, ani nawyknienia do wykrętów, zmięszał się, splątał, jąkać począł — Klara pocałowała go w rękę.
— Ojcze mój, rzekła — rozumiem twą obawę i troskliwość, ale patrz na mnie, jam zrezygnowana i spokojna!! a niewiadomość, niepewność uczyni mnie nieszczęśliwą.
Jakub spoglądał na Wiktora, drżał, naostatek widząc się zmuszonym oddać list, wyjął go powoli i ledwie dosłyszanym rzekł głosem:
— Zlituj się nad sobą i nad nami...
— List od Teofila! zawołała chwytając Klara.