wszystko. Nawet dziécię nie pocieszało go, unikał małego Albertka, który mu nadto przypominał żonę, nadzieje, czasy błogie, a niepowrotne... W rok po zgonie Doroty, który był przerwał i zwolnił prace rozpoczęte około kamienicy i willi, rozbudziła się znowu w Paparonie gorączkowa namiętność owa do budowli... Powodem może było to właśnie iż się niemi nieboszczka żywo także zajmowała, chciał myśl jéj przywieść do skutku. Z nową gorliwością rzucił się do architektury, malarstwa, rzeźby i sam niemal stał się artystą... Nie dziwiono, się wcale, że w tém szukał roztargnienia, zajęcia, upojenia, aby o srogim żalu swym zapomniéć. Ale ten towarzyszył mu wszędzie, był szczérym i głębokim i nie ustał do zgonu.
Może szał artystyczny, czy inne jakie powody odciągnęły pana Bartłomieja od troskliwego zajęcia się losem dziecka, które chowało się szczęśliwie, zdrowo, ale w ręku obcych i pod wpływem cudzym. Ojciec z dziwną obojętnością i surowością nawet się z niém obchodził. Sam rozpieszczony, może z pewną myślą surowiéj chciał wyhodować Alberta. Niezaniedbywano nic co do wykształcenia jego przyczyniać się mogło, ale Paparona skierował nauki ku przyszłemu zawodowi do hadlu, do przemysłu i rzeczywistości. Jakby umyślnie unikano