Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.
— 268 —

progu stojąc, załamała ręce. Obejrzał się, Jakuba nie było.
— Jakub jest najpoczciwszy człowiek w świecie, rzekł w duchu, ale że on w życiu ani muchy nigdy zabić nie był w stanie, zdaje mu się że mimowolne nawet zabójstwo nie da się przeżyć i odpokutować. Wyraźnie słuszności nie ma, trzeba synowicę ratować, bo wiecznie będzie ten dom nasz chorował i stękał tylko.
Na palcach tedy wszedł do Klary milczący i składając ręce przed nią jakby ją chciał przebłagać, zapytał cichuteńko.
— Słyszałaś?
— Wszystko...
— Chodźmy na przechadzkę! zawołał głośno, dając jéj znak; chodźmy, wieczór śliczny a zdrowie wymaga... Jakub niech sobie nad papiérami siedzi, a my...
Klara zrozumiawszy go wzięła kapelusz, ścisnęła rękę Wiktora, wyszli. Ażeby się z ludźmi nie spotykać, skierowali się aleją odosobnioną, gdzie dla wilgoci mało kto się przechadzał. Pułkownikowi pilno już było rozpocząć rozmowę, pocałował w rękę Klarę i odezwał się.
— Przebacz mi cóś słyszała, przebacz! proszę, ale może téż się to na co przyda... ją ofiaruję ci się na sprzymierzeńca, który nie zdradzi.
— O mój dobry stryju, czyżbym ja powinna