— Siedzi na wyspie Rugii. Nie znasz téj skały rzuconéj wśród morza?
— Nie... rzekł Wiktor, alem ich tyle widział podobnych, że się domyślam... Cóż on tam robi?
— Co robi? uczuł potrzebę pracy mozolnéj, ręcznéj, jest rybakiem, pracuje z prostymi ludźmi, w ubóstwie, jakby chciał sam ekspiacyą tą zatrzéć plamę i zgryzoty przeszłości.
Wiktor głową potrząsł...
— Dobrze że się nie wybrał zadaleko, rzekł. Ale mów co ty myślisz? co zamierzasz?
— Ja? westchnęła Klara, ja nic nie wiem więcéj, prócz że — kocham nieszczęśliwego.
— Mów z ojcem!
— Nie mogę!
Pułkownik zamilkł — a po chwili dodał:
— Bądź co bądź, masz mnie na posługi swoje...
— I nie zwlekając — odpowiedziała Klara, zapewnić sobie pragnę, że méj prośbie nie odmówisz. Mogłabym ją uczynić ojcu, ale nie chcę obudzić jego podejrzeń; ty stryju możesz mi pożyczyć kilku tysięcy talarów?...
— Mogę ci oddać wszystko co mam, gdy skiniesz, rzekł pułkownik.
— Tak żeby ojciec nie wiedział?
— I nikt w świecie! dodał Wiktor... Domyślam się że mu je chcesz posłać... Jutro ci przyniosę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.
— 270 —